środa, 7 sierpnia 2013

1.4



***
- O czym tak myślisz?
Araja spojrzała na żołnierza powoli wracając do rzeczywistości.
Że też musiał przywlec się tu za mną.
- Za nami był kiedyś sklep z narzędziami. Może znajdziemy coś przydatnego. – Nie czekając na odpowiedź ruszyła we wskazanym przez siebie kierunku.
Połowa budynku była zniszczona jednak druga część stała niemal nienaruszona. Araja wspięła się po fragmencie muru przypominającym schody.  Żołnierz poszedł za nią niepewnie rozglądając się dookoła. Zaczął zastanawiać się, po co tu przyszedł. Zaraz po objęciu dowodzenia wysłali do miasta dwóch zwiadowców, mimo, że mieszkańcy odradzali taki ruch. Gdy tamci nie wrócili po kilku dniach, zaczęto ich szukać. Do dziś nie wiadomo czy te dwie zakrwawione bryły, które znaleźli w pobliżu supermarketu były nimi. Kiedy chłopak sobie o tym przypomniał zbladł i zaczął żałować, że zdecydował się na tą swoistą wycieczkę. Araja w pyle znalazła kilka arkuszy papieru ściernego i od razu wymyśliła dla niego zastosowanie.
Będzie idealny do wykończenia procy. Nie lubię posługiwać się czymś, co nie wygląda na solidne i starannie wykonane.
Wypatrzyła też leżącą pod ścianą, pustą torbę. Wrzuciła do niej kilka młotków, piłę i inne narzędzia, które mogłyby przydać się w przyszłości.
Skoro już tu jestem muszę wziąć jak najwięcej.
Kiedy wyjrzała przez to, co kiedyś było oknem dostrzegła fragment sklepu spożywczego.
Może jest tam coś jeszcze do jedzenia?
Chłopak natychmiast zorientował się o czym ona myśli.
- Niedługo będzie ciemno. – Próbował zaprotestować, ale ona już zaczęła schodzić po stromym murze. Ruszył więc za nią ciężko wzdychając. Dotarli bardzo szybko przez jedną z ulic, której nie pokrywał gruz. Okazało się, że to, co widziała przez okno było tylko jedną ścianą.
Szlag by to trafił.
Była zawiedziona jednak nie poddała się. Stanęła przy wejściu i dokładnie przyjrzała się rumowisku. Pomiędzy kawałkami betonu i stali mieniły się kolorowe paczki. Zwierzęta na szczęście nie miały na nie ochoty. Postawiła torbę na wzniesieniu i oboje zaczęli przekopywać sterty gruzu i zbierać znalezione przedmioty. Sól, pieprz, bazylia, parę paczek chipsów, jakieś batoniki, znaleźli nawet balot mąki, kilka konserw i całą masę bardziej lub mniej przydatnych artykułów. Kiedy złożyli wszystko na kupę pojawił się problem. Araja stanęła nad zbiorami i podrapała się po głowie.
Jak to dostarczyć do domu?
Nie planowała tego wyjścia chciała się tylko pozbyć przydzielonego jej „ochroniarza” i miała nadzieję, że wizja wycieczki do miasta skutecznie go zniechęci do wiecznego chodzenia za nią. Problem bagażu rozwiązał się jednak sam. Wiatr przyniósł kotłujące się między ruinami prześcieradło. Związała je na końcach i zapakowała wszystkie mniejsze przedmioty.
Jak ja to zaniosę?
Zupełnie zapomniała, że nie musi przecież dźwigać wszystkiego sama. Żołnierz bez słowa chwycił torbę z narzędziami i złapał pod rękę balot mąki. Araja zawiesiła sobie pakunek na plecach i zagwizdała by przywołać do siebie kotkę. Szara najeżona kuleczka stała nieruchomo cicho prychając. Dziewczyna podeszła bliżej wyraźnie czując zapach rozkładającego się ciała. Spod gruzów wystawała nadgryziona dłoń. Czas okrutnie obchodził się z pozostawionymi w ruinach ciałami. Araja chciała sprawdzić, kim był ten nieszczęśnik jednak wiedziała, że nie są w stanie podnieść betonowej płyty, pod którą skonał. Chwyciła kotkę i mocno ją przytuliła. Pospiesznie oddaliły się od tego miejsca. Po chwili dogonił je żołnierz.
- O co chodzi z tym całym lasem? Nikt tam nie chce iść. Jak dla mnie wcale nie wygląda jakoś szczególnie przerażająco.
 Araja zignorowała jego pytanie licząc, że jeśli nie odpowie to ten przestanie gadać.
- Tutaj też nie widziałem nic groźnego. Myślę, że tamci mieli po prostu pecha, albo się upili, a lisy tylko skorzystały z okazji.
Lawinie słów nie było końca. Kilka razy próbowała uciszyć go spojrzeniem, ale nie reagował. Ciągle zadawał pytania choć powinien już dawno się domyślić że ona i tak mu nie odpowie.
Pozabija nas…
Gdy byli już na skraju rynku Araję ostrzegło dziwne zachowanie kotki. Ta przyległa do jej nóg i nerwowo rozglądała się na boki. Dziewczyna zwolniła wytężając wszystkie zmysły by zlokalizować źródło zagrożenia. Żołnierz nawet tego nie zauważył, szedł dalej cały czas gadając. Dopiero po chwili zorientował się, że nie ma nikogo obok siebie. Gdy się odwrócił do uszu Araji dotarł cichy odgłos pazurów stukających w betonowe resztki budynku. Za murem zauważyła parę olbrzymich kocich uszu. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wielkie cielsko wyległo z ukrycia poruszając się z niesamowitą prędkością. Żołnierz nie był w stanie uciec, stał jak sparaliżowany wpatrując się w wielkie hipnotyzujące żółte oczy. Araja omiotła wzrokiem ziemię wkoło siebie.
Powinnam go ratować.
 Potężne tylne łapy poderwały zwierze do skoku. Olbrzymi kot zawisł w powietrzu z rozpostartymi łapami na końcach, których lśniły długie zakrzywione pazury.
Działaj!!!
Dusza Araji krzyczała, gorąca krew z ogromną prędkością wypełniła żyły w jej kończynach.
Na przód!!!
Poczuła przypływ olbrzymiej siły. Uwielbiała to. Strach odszedł gdzieś daleko ustępując miejsca potężnej istocie mieszkającej w jej sercu.
Teraz!!!
Jednym szybkim ruchem złapała leżący na ziemi pręt i przykucnęła pod kotem odpychając żołnierza. Mocno zaparła metal o ziemię. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale ona czuła jakby mijała cała wieczność. Pręt wszedł w ciało kota tuż pod łapą jednak olbrzymie zęby zdołały dosięgnąć ramienia dziewczyny. Araja krzyknęła z bólu. Nie wiadomo skąd pojawiła się szara kotka. Przeskoczyła przez plecy swojej pani i wbiła ostre jak szpilki pazurki w nos napastnika. Olbrzymi kot zaryczał wściekle, ale był tak zdziwiony tym zuchwałym atakiem, że zwolnił uścisk. Upadł u stóp dziewczyny. Żołnierz natychmiast podbiegł do niego dobywając noża.
- Nie! – Z ust Araji wydobył się przeraźliwy niemal nieludzki krzyk. Chłopak zamarł w połowie kroku. Araja przywarła do piersi bestii szukając oznak życia.
- Przecież to coś o mało cię nie zabiło! – Wykrzyczał wskazując ostrzem na leżące wśród pyłu ciało. Nic nie odpowiedziała, tylko spojrzała na niego z pogardą.
Gdyby nie on nie musiała bym tego robić.
Gładziła futro na szyi zwierzaka, a w powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi. Zwierze z wyglądu przypominające połączenie lwa i tygrysa złapało jeden niezwykle płytki oddech. Araja uniosła się czując, że jest jeszcze szansa. Nie zwracała już uwagi na płynącą po ramieniu krew teraz liczyło się tylko to, aby uratować życie temu niezwykłemu zwierzęciu. Przyjrzała się dokładnie ranie. Pogładziła zwierze po wielkim łbie i jednym szybkim ruchem wyciągnęła z jego ciała żelastwo. Po okolicy rozniósł się ryk tak przerażający, że szara kotka schowała się pod fragmentem blachy, która była kiedyś dachem, a żołnierz zbladł jeszcze bardziej, choć zapewne gdyby się zmieścił chętnie dotrzymałby jej towarzystwa. Araja jednak nawet nie drgnęła. Urwała spory kawałek materiału ze swojej sukienki i dokładnie obandażowała ranę pozostałą po pręcie. Krew tylko delikatnie się sączyła, więc miała nadzieję, że nie uszkodziła żadnych ważnych naczyń krwionośnych. Nagle poczuła, że opuszczają ją siły.
Nie teraz.
Obraz stawał się coraz bardziej zamazany.
Raz, dwa, trzy…
Wzięła kilka głębokich oddechów powoli wracając do rzeczywistości. Żołnierz podbiegł do niej ściągając z siebie koszulę. Dokładnie owinął krwawiące ramię. Araja poczuła ciepło jego dłoni na swojej skórze, nie miała już siły protestować. Chwiejnym krokiem odeszła od wielkiego kota i oparła się o fragment muru. Przymknęła oczy. Chłopakowi wydawało się, że śpi ona jednak cały czas była czujna. Wiedziała, że muszą wracać, ale potrzebowała trochę czasu by mieć dość energii aby wydostać się z pokrywających całą okolicę ruin. On natomiast pogrążył się w rozmyślaniach i cały czas obserwował ciało, które jeszcze przed chwilą wydawało mu się olbrzymią maszyną do zabijania. Usiłował zrozumieć cel działania tej niezwykłej dziewczyny jednak jakby sobie tego nie tłumaczył zawsze wydawało mu się to bezsensownym narażaniem życia. Nie miał jednak odwagi jej tego powiedzieć. Nie minęło wiele czasu nim Araja odzyskała siły. Nim się zorientowali zapadła ciemność. Noc przyniosła ze sobą zapach grozy i dzikie wrzaski ofiar i ich oprawców. Rozpoczęło się polowanie – swoisty rytuał dzikości przy srebrzystej poświacie księżyca. W mieście nie było już bezpiecznego miejsca. Araja wstała lekko się chwiejąc. Bestia również podjęła próbę uniesienia swojego olbrzymiego ciała. Z początku niezbyt jej się to udawało, ale za którąś z kolei próbą usiadła na tylnych łapach.
Przydałaby się pochodnia. Z czego zrobiłby ją tata?
W uszach jej szumiało, a przed oczami pojawiły się czarne plamki musiała bardzo wytężyć siły by nie upaść na ziemię. Musiała się spieszyć. Zupełnie zapomniała, że nie jest sama. Rozpięła kok i wyjęła ukryty w nim malutki scyzoryk. Długie blond włosy opadły kaskadami na ramiona całkowicie przykrywając plecy. Żołnierz kierowany przeświadczeniem, że nie wolno jej ufać lub bardziej zwykłym służbowym przyzwyczajeniem chwycił ją za nadgarstek, w którym trzymała niewielkie ostrze. Araja natychmiast oprzytomniała, a rana na ramieniu dała o sobie znać w postaci ostrego kującego bólu. Ona jednak już nie zwracała na niego uwagi czuła się zagrożona, więc jej ciało zadziałało instynktownie. Jednym szybkim ruchem wywinęła się i po chwili siedziała na nim okrakiem całą sobą przyciskając umięśnioną pierś żołnierza do ziemi. Sięgnęła za siebie i z wiszącej u jego pasa pochwy wyjęła nóż. Przyłożyła zimne ostrze do jego gardła.
- Nie raz już zabiłam! – Wysyczała mu wprost do ucha. – Zabawnie było by zginąć z gardłem poderżniętym własną pamiątką rodzinną…
Jego myśli wędrowały jednak zupełnie w innym kierunku. Rozkoszował się widokiem jej złocistych włosów, które wydawały się błyszczeć w świetle księżyca i wsłuchiwał się w jej miarowy oddech. Głośno wciągnął powietrze do płuc smakując jej zapachu, a pachniała lasem, wolnością. Poczuła jego dłonie na swoich udach. Z trudem opanowała wściekłość, która kazała jej podciąć mu gardło.
- Jesteś piękna…
- Nie dotykaj mnie! – Uderzyła go rękojeścią w dłoń.
- Przepraszam – położył dłonie wzdłuż ciała i dopiero teraz zorientował się w jak tragicznej sytuacji się znalazł. Ta wątła z pozoru kobieta mogła jednym ruchem ręki sprawić by już nigdy nie zobaczył tego świata, a on zachował kompletnie stracił dla niej głowę. Spojrzała na niego zimnym, pozbawionym uczuć wzrokiem. Zrozumiał wtedy, dlaczego nie mógł jej zabić. Miała niesamowicie piękne oczy. Długie rzęsy okalały lazurowy błękit tęczówek jednak jej spojrzenie było martwe. Zmieniało się tylko nieznacznie, gdy używała siły jednak ciągle było puste. Nie zależało jej na życiu była niczym duch. Zaczął się zastanawiać, co w takim razie daje jej taką niesamowitą siłę. Wstrzymał oddech nie mogąc już znieść tego zimnego spojrzenia. Po chwili z niego zeszła. Szara kotka obserwowała ich z dystansu.
- Nie wiem, dlaczego jeszcze cię nie zabiłam…. Jesteś głupi, ale inni niż tamci. Ja cię tu przyprowadziłam i moim zadaniem jest odstawić cię całego do domu. Takie było prawo mojego ojca, ale co ty możesz wiedzieć o prawie. – Prychnęła z pogardą. – Powinniśmy schronić się w lesie, ale żeby pokonać tą drogę potrzebujemy światła.
Obcięła gruby pas materiału ze swojej sukienki zauważając, że za chwilę niewiele z niej zostanie i dokładnie oblała go olejem znalezionym w sklepie. Owinęła tak przygotowaną szmatę na trzonku po jakimś narzędziu. Żołnierz wyjął skrywane w kieszeni zapałki. Po chwili rozbłysło jasne światło rzucając falujące cienie na gruzy. Sukienka nie sięgała już nawet do połowy uda. Chłopak zatrzymał wzrok na jej pokrytej bliznami po oparzeniu nodze więc zasłoniła ją płaszczem. Strasznie ją irytował, ale coś wewnątrz jej ciała podpowiadało, że może się jeszcze przydać. Podeszła do olbrzymiego kota i pogładziła go po głowie. Dopiero teraz mu się przyjrzała. W rzeczywistości była to kotka i Araja zachwyciła się jej lśniącym futrem. Jej ufność wobec dziewczyny była nadzwyczajna.
- Musisz wstać tu nie jest bezpiecznie. – Mówiła do niej spokojnym melodyjnym głosem. – Wiem, że cię skrzywdziłam, ale chcę to naprawić. – Kotka otarła olbrzymim pyskiem o jej nogę i z jękiem wstała. Jej głowa sięgała ramienia dziewczyny. Chłopak patrzył na to niezwykłe zjawisko obserwując każdy ruch swojego niedoszłego zabójcy. Zazdrosna kicia otarła się o nogi swojej pani. Araja wsadziła ją do kaptura w płaszczu i podrapała bestię za uchem, a ta odpowiedziała na tą delikatną pieszczotę głośnym pomrukiem.
- Kim ty jesteś? – Powiedział niemal bezgłośnie sam do siebie, ale ona doskonale go słyszała. Nie odpowiedziała jednak tylko ruszyła naprzód oświetlając sobie drogę światłem ognia tańczącego na pochodni. Droga nie była łatwa, co jakiś czas przystawali nasłuchując, gdy powietrze przeszywał mrożący krew w żyłach wrzask ofiary i odgłosy uczty. Na ich szczęście tutejsze zwierzęta omijały nawet najmniejszy ogień szerokim łukiem nawet wielki kot trzymał się nieco z boku. Kiedy dotarli do lasu Araja rozluźniła się. Drzewa z początku nie były im przychylne, musieli przedzierać się przez splecione ze sobą gałęzie. Lżej zrobiło się dopiero, gdy dotarli do ścieżki – miejsca, które codziennie pokonywały jelenie w drodze do wodopoju. Araja zatrzymała się w połowie drogi.
Ja chyba zwariowałam. Jeśli on okaże się niegodny zaufania zniweczę wszystkie swoje plany… 
Ramie zabolało ją tak mocno, że aż się zachwiała. Poczuła na biodrach podtrzymujące ją dłonie. To ją tylko zirytowało.
- Dlaczego za mną idziesz!? – Wykrzyczała nie mogąc już dłużej dusić w sobie tego pytania. Żołnierz westchnął.
- Myślisz pewnie, że to przez ten rozkaz, ale tak wcale nie jest. Po prostu jestem ci to winien. Naprawdę możesz mi zaufać.
Spojrzała mu głęboko w oczy coś w jej wnętrzu mówiło, że to, co jej wyznał jest prawdą. Postanowiła zaufać instynktowi.
W sumie przydałoby się źródło informacji.
- Jak masz na imię? – Zapytała przerywając ciszę.
- Jestem Mat. – Odpowiedział cicho.
Mat…, czego ode mnie chcesz?
Dotarli wreszcie do polany.
         Bestia położyła się u stóp grobu, a szara kotka usiadła na jego najwyższej części i bacznie się jej przyglądała. Mat rozejrzał się dookoła dopiero po chwili zorientował się gdzie jest. Nie potrafił zrozumieć jak taka szczupła dziewczyna mogła dokonać czegoś, z czym on z pewnością sam by sobie nigdy nie poradził. Araja usiadła na trawie przyciskając prowizoryczny opatrunek do rany. Traciła dużo krwi. Zachowywała świadomość tylko dzięki silnej woli.
- Trzeba się tym zająć. – Chłopak usiadło obok niej. Nic nie odpowiedziała.
Będzie dobrze, nie potrzebuję pomocy.
- Jest tu jakaś woda?
Ciemność i mgła znowu zaczęła zasłaniać jej wzrok. Coś z jej wnętrza mówiło jej, że jednak tej pomocy potrzebuje. Wyzdrowieje szybko, jeśli się nie wykrwawi.
- Za tamtym dębem jest strumień. – Podała mu skórzaną manierkę, którą zawsze nosiła przy pasku. Po chwili została sama. Słyszała tylko szeleszczące w trawie kroki Mata i ciężki oddech bestii. Zamknęła oczy starając się złapać w płuca jak najwięcej powietrza. Miała wrażenie, że się oddala. Po chwili poczuła ciepły dotyk dłoni chłopaka na swoim ramieniu. Ostrożnie zdjął prowizoryczny opatrunek.
- Musisz to zdjąć. – Pociągnął lekko za ramiączko sukienki. Zawahała się.
A niby jak miałby cię opatrzyć? O czym ty głupia myślisz?
Zdjęła płaszcz
- Możesz rozpiąć zamek? – Odsłoniła zapięcie, odgarniając włosy. Ręce Mata zadrżały, a po chwili usłyszała zgrzyt zamka. Ramiączka sukienki opadły odsłaniając jej idealnie mleczną cerę, która teraz cała była pokryta czerwonymi plamami krwi. Poczuła się nieswojo. Nawet matka nie chciała na nią patrzeć, a teraz obok siedział chłopak niewiele starszy od niej. Zadrżała, gdy uklęknął przed nią. Zasłoniła się rękoma. Nie wstydziła się tak swoich nagich piersi jak olbrzymiej blizny pomiędzy nimi.
- Musisz zabrać ręce, jeśli mam coś z tym zrobić. – Uśmiechnął się do niej delikatnie, próbując pokazać, że nie ma złych zamiarów. Jej ręce powoli opadły opierając się na udach. Oczy Mata spoczęły na czerwono-białej szramie. Araja natychmiast zasłoniła się fragmentem sukienki.
- Przepraszam. Doskonale pamiętam jak ona powstała. – Położył dłoń na jej ręce i delikatnie, ale zdecydowanie przesunął ją w dół. Wyjął ze swojej podręcznej żołnierskiej torby woreczek, który służył mu za apteczkę i urwał kawałek gazy, który moczył w wodzie oczyszczając ranę. Zabandażował jej rękę z niezwykłą wprawą. Araja zrozumiała, że nie był żołnierzem, który walczył, ale sanitariuszem. Z reszty sukienki wyciął pas materiału i zrobił temblak. Z początku nie chciała się zgodzić na unieruchomienie ręki, ale zmieniła zdanie, gdy przekonała się, że to uśmierza ból. Zmienili też opatrunek wielkiemu kotu, który z niezwykłą ufnością pozwolił robić, co tylko chcieli. Mat zebrał trochę chrustu i pochodnią rozpalił małe ognisko. Araja podała mu jeden z batoników, które znaleźli w mieście.
- Nie widziałem jeszcze takiego zwierzęcia. Nie rozumiem, po co narażałaś życie. Przecież w każdej chwili może nas rozszarpać.
W Araji zapłonęła wściekłość, gdy usłyszała te słowa. On dalej nic nie rozumiał, nie chciał zrozumieć.
- Jesteś taki sam jak oni! – Wrzasnęła zrywając się z miejsca. – Gdybyś nie paplał bez opamiętania nic by się nie stało. Ona chce tylko przeżyć tak samo jak my i ma do tego równe prawo. – Odchodząc od ogniska posłała mu puste spojrzenie, choć Mat był przekonany, że pełne jest pogardy. Jak tylko to możliwe owinęła się płaszczem i przywarła do wielkiego kota. Zaczęła zasypiać czując jak ciepło jego ciała ogrzewa jej skórę. Szara kotka patrzyła na chłopaka zza ognia. Miał wrażenie, że te oczy nie należą do zwierzęcia, ale jakiejś niezwykle mądrej osoby. Pokiwała na boki szarym łebkiem jak nauczycielka zasmucona złym zachowaniem swojego wychowanka i odeszła do swojej pani. Mat nie czuł się pewnie. Otaczał go złowrogi las, o którym osadnicy opowiadali mu straszliwe historie. Do obrony miał tylko nóż myśliwski pozostawiony mu przez ojca. Jakby tego wszystkiego było mało kilka kroków od niego spała wielka najeżona zębami i pazurami maszyna do zabijania. Nawet widok wtulonej w nią dziewczyny wcale go nie uspokajał.

piątek, 2 sierpnia 2013

1.3



***

         Na dziedzińcu, który był po prostu kawałkiem parku pomiędzy czterema tworzącymi kwadrat blokami stały dwie duże ławeczki. Araja usiadła okrakiem na jednej z nich i ze zdziwieniem stwierdziła, że żołnierz usiadł tuż za nią.
- Nie masz lepszych zajęć? – Odwróciła się do niego rozzłoszczona zakrywając ramię, na którym widniała rozszarpana blizna. Nie lubiła, gdy ktoś patrzył na nią bez jej pozwolenia.
- Przepraszam. – Odparł zmieszany, odwracając wzrok.
Araja zdziwiła się, ale postarała się by tego nie zauważył. Nigdy wcześniej nie widziała by któryś z nich tak się zachowywał. Nie odpowiedziała jednak tylko zabrała się za pracę. Wprawnymi ruchami nadała gałęzi pożądany kształt. Zaburczało jej w brzuchu i znowu poczuła na sobie jego spojrzenie. Wiedziała, że dłużej tego nie wytrzyma i koniecznie musi coś wymyślić
- Muszę wyjść poza osadę. – Odwróciła się w stronę żołnierza.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł.
- Nie musisz iść ze mną. – Araja oddała mu nóż, a wystruganą procę schowała do kieszeni. Pobiegła w stronę głównej drogi.
- Araja! Zaczekaj.
Dziewczyna spojrzała na niego jednak się nie zatrzymała. Osada chroniona była murem wysokim na prawie dwa metry. Jego części stanowiły resztki pobliskich budynków i wszystko to, co nadawało się do stworzenia takiej konstrukcji. Mur i rozpalone na jego szczytach pochodnie chroniły mieszkańców przed dzikimi zwierzętami. Poza murem rozciągał się już tylko las i ruiny miasta. Araja i pilnujący ją żołnierz wyszli z osady przez wąską szparę we wschodniej części tej nietypowej fortecy. Było to małe niemal niewidoczne przejście – coś w rodzaju wyjścia awaryjnego. Główna duża brama wychodziła w stronę lasu i łączyła się ze ścieżką prowadzącą do rzeki. Widok miasta nie napawał optymizmem. Nic już nie było takie jak kiedyś. Te części budynków, które jeszcze stały wyglądały tak jakby miały lada chwila się rozsypać niczym układanka z klocków. Na drogach leżał gruz i wszystkie inne rzeczy, które pozostały po tętniących niegdyś życiem ulicach. Przedzieranie się przez rumowisko nie było łatwe nawet dla zwinnej kotki. Na miejsce dotarli, gdy słońce było już wysoko na horyzoncie. Stanęli przy fontannie, która niegdyś wyznaczała centrum rynku, a teraz była jedyną niezniszczoną budowlą w mieście. Araja usiadła na murku okalającym rzeźbę przedstawiającą kobietę siedzącą na skale, która w dłoniach trzymała wielki dzban, z którego w czasach świetności wypływał niewielki strumień podświetlanej wody.
- Te historie są prawdziwe? – Odezwał się żołnierz siadając obok niej. Araja odsunęła się patrząc na niego gniewnie.
- To zależy, o które historie ci chodzi. Jeśli o te o zmutowanych zwierzakach to tak są jak najbardziej prawdziwe, więc się lepiej pilnuj. – Posłała mu coś co przypominało pełen politowania szyderczy uśmiech. Ona też się bała jednak było to zupełnie coś innego. W budynkach i na ulicach byli jeszcze ludzie. Martwi ludzie. Nie o sam widok ciała jej chodziło, ale o fakt, że kiedyś w tej martwej skorupie mogła mieszkać dusza kogoś, kogo znała. Niektórzy mieszkańcy wciąż czekali na powrót swoich bliskich.

***
         Promienie słońca przedzierały się przez drzewa. Pachniało jesienią. Ludzie pracowali nad budową schronienia. Kilku mężczyzn znosiło gruz na budowę muru. Araja biegła za ojcem. Jeszcze lekko utykała na prawą nogę, ale była zbyt dumna by powiedzieć, że coś ją boli, a poza tym pierwszy raz od czasu ataku pozwolono jej iść zobaczyć miasto. Mieli zabrać trochę zapasów i wracać. Poruszanie się po mieście w większych grupach było niebezpieczne więc zbierali się w maksymalnie czteroosobowe zespoły. Długo musiała prosić tatę by zabrał ją ze sobą. Zbierali właśnie zakupy, które ktoś upuścił na drogę uciekając przed niespodziewanym atakiem, gdy Araja zobaczyła błysk wśród gruzów warzywniaka. Natychmiast pobiegła w tamtą stronę. Gdy była już dostatecznie blisko usłyszała powarkiwanie. Było już za późno by zawrócić. To, co zobaczyła sparaliżowało ją. Przy murze leżało do połowy zwęglone ciało. Resztki ubrania i długie włosy okalające miazgę, która kiedyś była twarzą wskazywały, że była to kobieta. Rudy lis obgryzał części niezwęglonego mięsa i wściekłym spojrzeniem obserwował dziewczynę gotów w każdej chwili bronić swojego posiłku. Araja dostrzegła zegarek na ręku trupa. To jego tarcza połyskiwała w słońcu. Nagle przepełniła ją wściekłość. To była pani Anna – sąsiadka, która zawsze witała ją z uśmiechem i piekła najlepsze cynamonowe ciasteczka. Nim ojciec zorientował się, co jego córka ma zamiar zrobić chwyciła wystający z ziemi metalowy pręt i z całej siły uderzyła w lisa. Zwierze nawet nie zdążyło zareagować. Rudzielec odbiegł potrząsając na boki głową, ale po chwili zatrzymał się i odwrócił w ich stronę. Szara kotka zasyczała na niego ostrzegawczo, żeby nie próbował wracać. Zrezygnował, a po chwili nie było już po nim śladu. Araja uklękła przy zwłokach, a po jej policzkach spłynęły dwie wielkie łzy. 
- Skarbie? – Z zamyślania wyrwał ją ciepły głos ojca.
- Dlaczego? – Wtuliła się w jego silne ramiona.
- Wszyscy kiedyś odchodzą. Myślę, że tak po prostu miało być. Nikt nie mógł temu zapobiec. Nie złość się już na tego lisa on próbował tylko przeżyć. Tak jak my…
Araja spojrzała na ojca zdziwiona. Mężczyzna pomógł jej usiąść na murze i stanął przed nią.
- Każde stworzenie ma prawo do życia. Człowiek też był kiedyś na liście dań. To naturalna kolej rzeczy. My jemy zwierzęta, więc uważam, że one mają prawo zjeść nas. Co nie znaczy, że nie mamy się bronić, ale pamiętaj, że one nie są złe po prostu chcą przeżyć. - Araja chłonęła te słowa całą sobą. Ojciec właśnie dał jej kolejną ważną lekcję. Jedną z tych, które zmieniły jej życie.