piątek, 2 sierpnia 2013

1.3



***

         Na dziedzińcu, który był po prostu kawałkiem parku pomiędzy czterema tworzącymi kwadrat blokami stały dwie duże ławeczki. Araja usiadła okrakiem na jednej z nich i ze zdziwieniem stwierdziła, że żołnierz usiadł tuż za nią.
- Nie masz lepszych zajęć? – Odwróciła się do niego rozzłoszczona zakrywając ramię, na którym widniała rozszarpana blizna. Nie lubiła, gdy ktoś patrzył na nią bez jej pozwolenia.
- Przepraszam. – Odparł zmieszany, odwracając wzrok.
Araja zdziwiła się, ale postarała się by tego nie zauważył. Nigdy wcześniej nie widziała by któryś z nich tak się zachowywał. Nie odpowiedziała jednak tylko zabrała się za pracę. Wprawnymi ruchami nadała gałęzi pożądany kształt. Zaburczało jej w brzuchu i znowu poczuła na sobie jego spojrzenie. Wiedziała, że dłużej tego nie wytrzyma i koniecznie musi coś wymyślić
- Muszę wyjść poza osadę. – Odwróciła się w stronę żołnierza.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł.
- Nie musisz iść ze mną. – Araja oddała mu nóż, a wystruganą procę schowała do kieszeni. Pobiegła w stronę głównej drogi.
- Araja! Zaczekaj.
Dziewczyna spojrzała na niego jednak się nie zatrzymała. Osada chroniona była murem wysokim na prawie dwa metry. Jego części stanowiły resztki pobliskich budynków i wszystko to, co nadawało się do stworzenia takiej konstrukcji. Mur i rozpalone na jego szczytach pochodnie chroniły mieszkańców przed dzikimi zwierzętami. Poza murem rozciągał się już tylko las i ruiny miasta. Araja i pilnujący ją żołnierz wyszli z osady przez wąską szparę we wschodniej części tej nietypowej fortecy. Było to małe niemal niewidoczne przejście – coś w rodzaju wyjścia awaryjnego. Główna duża brama wychodziła w stronę lasu i łączyła się ze ścieżką prowadzącą do rzeki. Widok miasta nie napawał optymizmem. Nic już nie było takie jak kiedyś. Te części budynków, które jeszcze stały wyglądały tak jakby miały lada chwila się rozsypać niczym układanka z klocków. Na drogach leżał gruz i wszystkie inne rzeczy, które pozostały po tętniących niegdyś życiem ulicach. Przedzieranie się przez rumowisko nie było łatwe nawet dla zwinnej kotki. Na miejsce dotarli, gdy słońce było już wysoko na horyzoncie. Stanęli przy fontannie, która niegdyś wyznaczała centrum rynku, a teraz była jedyną niezniszczoną budowlą w mieście. Araja usiadła na murku okalającym rzeźbę przedstawiającą kobietę siedzącą na skale, która w dłoniach trzymała wielki dzban, z którego w czasach świetności wypływał niewielki strumień podświetlanej wody.
- Te historie są prawdziwe? – Odezwał się żołnierz siadając obok niej. Araja odsunęła się patrząc na niego gniewnie.
- To zależy, o które historie ci chodzi. Jeśli o te o zmutowanych zwierzakach to tak są jak najbardziej prawdziwe, więc się lepiej pilnuj. – Posłała mu coś co przypominało pełen politowania szyderczy uśmiech. Ona też się bała jednak było to zupełnie coś innego. W budynkach i na ulicach byli jeszcze ludzie. Martwi ludzie. Nie o sam widok ciała jej chodziło, ale o fakt, że kiedyś w tej martwej skorupie mogła mieszkać dusza kogoś, kogo znała. Niektórzy mieszkańcy wciąż czekali na powrót swoich bliskich.

***
         Promienie słońca przedzierały się przez drzewa. Pachniało jesienią. Ludzie pracowali nad budową schronienia. Kilku mężczyzn znosiło gruz na budowę muru. Araja biegła za ojcem. Jeszcze lekko utykała na prawą nogę, ale była zbyt dumna by powiedzieć, że coś ją boli, a poza tym pierwszy raz od czasu ataku pozwolono jej iść zobaczyć miasto. Mieli zabrać trochę zapasów i wracać. Poruszanie się po mieście w większych grupach było niebezpieczne więc zbierali się w maksymalnie czteroosobowe zespoły. Długo musiała prosić tatę by zabrał ją ze sobą. Zbierali właśnie zakupy, które ktoś upuścił na drogę uciekając przed niespodziewanym atakiem, gdy Araja zobaczyła błysk wśród gruzów warzywniaka. Natychmiast pobiegła w tamtą stronę. Gdy była już dostatecznie blisko usłyszała powarkiwanie. Było już za późno by zawrócić. To, co zobaczyła sparaliżowało ją. Przy murze leżało do połowy zwęglone ciało. Resztki ubrania i długie włosy okalające miazgę, która kiedyś była twarzą wskazywały, że była to kobieta. Rudy lis obgryzał części niezwęglonego mięsa i wściekłym spojrzeniem obserwował dziewczynę gotów w każdej chwili bronić swojego posiłku. Araja dostrzegła zegarek na ręku trupa. To jego tarcza połyskiwała w słońcu. Nagle przepełniła ją wściekłość. To była pani Anna – sąsiadka, która zawsze witała ją z uśmiechem i piekła najlepsze cynamonowe ciasteczka. Nim ojciec zorientował się, co jego córka ma zamiar zrobić chwyciła wystający z ziemi metalowy pręt i z całej siły uderzyła w lisa. Zwierze nawet nie zdążyło zareagować. Rudzielec odbiegł potrząsając na boki głową, ale po chwili zatrzymał się i odwrócił w ich stronę. Szara kotka zasyczała na niego ostrzegawczo, żeby nie próbował wracać. Zrezygnował, a po chwili nie było już po nim śladu. Araja uklękła przy zwłokach, a po jej policzkach spłynęły dwie wielkie łzy. 
- Skarbie? – Z zamyślania wyrwał ją ciepły głos ojca.
- Dlaczego? – Wtuliła się w jego silne ramiona.
- Wszyscy kiedyś odchodzą. Myślę, że tak po prostu miało być. Nikt nie mógł temu zapobiec. Nie złość się już na tego lisa on próbował tylko przeżyć. Tak jak my…
Araja spojrzała na ojca zdziwiona. Mężczyzna pomógł jej usiąść na murze i stanął przed nią.
- Każde stworzenie ma prawo do życia. Człowiek też był kiedyś na liście dań. To naturalna kolej rzeczy. My jemy zwierzęta, więc uważam, że one mają prawo zjeść nas. Co nie znaczy, że nie mamy się bronić, ale pamiętaj, że one nie są złe po prostu chcą przeżyć. - Araja chłonęła te słowa całą sobą. Ojciec właśnie dał jej kolejną ważną lekcję. Jedną z tych, które zmieniły jej życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz