***
Na dziedzińcu, który był po prostu
kawałkiem parku pomiędzy czterema tworzącymi kwadrat blokami stały dwie duże
ławeczki. Araja usiadła okrakiem na jednej z nich i ze zdziwieniem stwierdziła,
że żołnierz usiadł tuż za nią.
-
Nie masz lepszych zajęć? – Odwróciła się do niego rozzłoszczona zakrywając
ramię, na którym widniała rozszarpana blizna. Nie lubiła, gdy ktoś patrzył na
nią bez jej pozwolenia.
-
Przepraszam. – Odparł zmieszany, odwracając wzrok.
Araja
zdziwiła się, ale postarała się by tego nie zauważył. Nigdy wcześniej nie
widziała by któryś z nich tak się zachowywał. Nie odpowiedziała jednak tylko
zabrała się za pracę. Wprawnymi ruchami nadała gałęzi pożądany kształt.
Zaburczało jej w brzuchu i znowu poczuła na sobie jego spojrzenie. Wiedziała,
że dłużej tego nie wytrzyma i koniecznie musi coś wymyślić
-
Muszę wyjść poza osadę. – Odwróciła się w stronę żołnierza.
-
To chyba nie jest najlepszy pomysł.
-
Nie musisz iść ze mną. – Araja oddała mu nóż, a wystruganą procę schowała do
kieszeni. Pobiegła w stronę głównej drogi.
-
Araja! Zaczekaj.
Dziewczyna
spojrzała na niego jednak się nie zatrzymała. Osada chroniona była murem
wysokim na prawie dwa metry. Jego części stanowiły resztki pobliskich budynków
i wszystko to, co nadawało się do stworzenia takiej konstrukcji. Mur i
rozpalone na jego szczytach pochodnie chroniły mieszkańców przed dzikimi
zwierzętami. Poza murem rozciągał się już tylko las i ruiny miasta. Araja i
pilnujący ją żołnierz wyszli z osady przez wąską szparę we wschodniej części
tej nietypowej fortecy. Było to małe niemal niewidoczne przejście – coś w
rodzaju wyjścia awaryjnego. Główna duża brama wychodziła w stronę lasu i
łączyła się ze ścieżką prowadzącą do rzeki. Widok miasta nie napawał
optymizmem. Nic już nie było takie jak kiedyś. Te części budynków, które
jeszcze stały wyglądały tak jakby miały lada chwila się rozsypać niczym układanka
z klocków. Na drogach leżał gruz i wszystkie inne rzeczy, które pozostały po
tętniących niegdyś życiem ulicach. Przedzieranie się przez rumowisko nie było
łatwe nawet dla zwinnej kotki. Na miejsce dotarli, gdy słońce było już wysoko
na horyzoncie. Stanęli przy fontannie, która niegdyś wyznaczała centrum rynku,
a teraz była jedyną niezniszczoną budowlą w mieście. Araja usiadła na murku
okalającym rzeźbę przedstawiającą kobietę siedzącą na skale, która w dłoniach
trzymała wielki dzban, z którego w czasach świetności wypływał niewielki
strumień podświetlanej wody.
-
Te historie są prawdziwe? – Odezwał się żołnierz siadając obok niej. Araja
odsunęła się patrząc na niego gniewnie.
-
To zależy, o które historie ci chodzi. Jeśli o te o zmutowanych zwierzakach to
tak są jak najbardziej prawdziwe, więc się lepiej pilnuj. – Posłała mu coś co
przypominało pełen politowania szyderczy uśmiech. Ona też się bała jednak było
to zupełnie coś innego. W budynkach i na ulicach byli jeszcze ludzie. Martwi
ludzie. Nie o sam widok ciała jej chodziło, ale o fakt, że kiedyś w tej martwej
skorupie mogła mieszkać dusza kogoś, kogo znała. Niektórzy mieszkańcy wciąż
czekali na powrót swoich bliskich.
***
Promienie
słońca przedzierały się przez drzewa. Pachniało jesienią. Ludzie pracowali nad
budową schronienia. Kilku mężczyzn znosiło gruz na budowę muru. Araja biegła za
ojcem. Jeszcze lekko utykała na prawą nogę, ale była zbyt dumna by powiedzieć,
że coś ją boli, a poza tym pierwszy raz od czasu ataku pozwolono jej iść
zobaczyć miasto. Mieli zabrać trochę zapasów i wracać. Poruszanie się po
mieście w większych grupach było niebezpieczne więc zbierali się w maksymalnie
czteroosobowe zespoły. Długo musiała prosić tatę by zabrał ją ze sobą. Zbierali
właśnie zakupy, które ktoś upuścił na drogę uciekając przed niespodziewanym
atakiem, gdy Araja zobaczyła błysk wśród gruzów warzywniaka. Natychmiast
pobiegła w tamtą stronę. Gdy była już dostatecznie blisko usłyszała
powarkiwanie. Było już za późno by zawrócić. To, co zobaczyła sparaliżowało ją.
Przy murze leżało do połowy zwęglone ciało. Resztki ubrania i długie włosy
okalające miazgę, która kiedyś była twarzą wskazywały, że była to kobieta. Rudy
lis obgryzał części niezwęglonego mięsa i wściekłym spojrzeniem obserwował
dziewczynę gotów w każdej chwili bronić swojego posiłku. Araja dostrzegła
zegarek na ręku trupa. To jego tarcza połyskiwała w słońcu. Nagle przepełniła
ją wściekłość. To była pani Anna – sąsiadka, która zawsze witała ją z uśmiechem
i piekła najlepsze cynamonowe ciasteczka. Nim ojciec zorientował się, co jego
córka ma zamiar zrobić chwyciła wystający z ziemi metalowy pręt i z całej siły
uderzyła w lisa. Zwierze nawet nie zdążyło zareagować. Rudzielec odbiegł
potrząsając na boki głową, ale po chwili zatrzymał się i odwrócił w ich stronę.
Szara kotka zasyczała na niego ostrzegawczo, żeby nie próbował wracać. Zrezygnował,
a po chwili nie było już po nim śladu. Araja uklękła przy zwłokach, a po jej
policzkach spłynęły dwie wielkie łzy.
- Skarbie? – Z zamyślania wyrwał ją ciepły
głos ojca.
- Dlaczego? – Wtuliła się w jego silne
ramiona.
- Wszyscy kiedyś odchodzą. Myślę, że tak po
prostu miało być. Nikt nie mógł temu zapobiec. Nie złość się już na tego lisa
on próbował tylko przeżyć. Tak jak my…
Araja spojrzała na ojca zdziwiona.
Mężczyzna pomógł jej usiąść na murze i stanął przed nią.
- Każde stworzenie ma prawo do życia.
Człowiek też był kiedyś na liście dań. To naturalna kolej rzeczy. My jemy
zwierzęta, więc uważam, że one mają prawo zjeść nas. Co nie znaczy, że nie mamy
się bronić, ale pamiętaj, że one nie są złe po prostu chcą przeżyć. - Araja
chłonęła te słowa całą sobą. Ojciec właśnie dał jej kolejną ważną lekcję. Jedną
z tych, które zmieniły jej życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz