wtorek, 16 lipca 2013

1.2



***

         Najpierw usłyszała szepty, potem glosy stawały się coraz wyraźniejsze.
- A co z tym? – Wysoki żołnierz kopnął bezwładne ciało. Wszyscy stali w milczeniu. Najeźdźcy dopięli swego i nikt nie miał zamiaru się sprzeciwiać. Co niektórzy pomyśleli nawet, że teraz będzie lepiej, a stawanie oporu nie ma najmniejszego sensu. Jeden z żołnierzy schylił się do innego, który widocznie był przywódcą i przez chwilę rozmawiali w obcym języku.
- Na pal! Żeby nikt nie miał wątpliwości, kto tu rządzi! – Przetłumaczył po chwili.
- Nie wolno wam! – Odezwała się nagle podnosząc głowę znad twarzy zmarłego. Olbrzymia siła rozlała się niczym słodki nektar po jej ciele, a głos przypominał ryk dzikiego zwierzęcia. Ktoś złapał ją za włosy i ociągnął do tyłu. Jeszcze ten jeden raz musiała wytężyć siły. Na chwilę przeszył ją niewyobrażalny ból, ale szybko się pozbierała i skoczyła do ciała  chwytając je za ciepłe jeszcze ramiona próbowała wyciągnąć je z tłumu. Gdy jeden z żołnierzy spróbował jej przeszkodzić rzuciła się na niego z taką siłą, że oboje upadli na ziemię. Oparła kolana na jego piersi i zacisnęła wątłe ręce na szyi. Wierzgał, ale ona nie zamierzała puścić. Widziała jak próbuje złapać oddech. Wyglądał jak ryba wyrzucona na brzeg. Zacisnęła ręce jeszcze mocniej. Jego twarz przybrała kolor purpury. Ktoś kopniakiem w żebro zrzucił ją z mężczyzny, ale ona jakby tego nie zauważyła. W mgnieniu oka przywarła do ciała usiłując zabrać je jak najdalej od tych okrutnych ludzi. Za każdym razem, gdy ktoś próbował ją odciągnąć z jej ust wydobywał się nieludzki krzyk, niemal wycie. Ludzie z osady zaczęli szeptać, że wstąpił w nią sam diabeł. Może mieli racje? W tym momencie nic nie było w stanie jej zatrzymać. Chcieli ją obezwładnić, ale nie potrafili zadać śmiertelnego ciosu. Krępy żołnierz podbiegł do niej i chwycił za ramiona, ale ona w mgnieniu oka wyrwała się z jego objęć. Ręka sama wyprowadziła cios. Po chwili usłyszała głuche pęknięcie. Mężczyzna przyłożył dłoń do nosa i zaklął głośno. Spojrzała na niego z demonicznym uśmiechem. Walka trwała. Ziemia zaczęła nasiąkać krwią. Ta wątła istota złamała już nos kilku żołnierzom, paru poddusiła na tyle, że nie mieli już sił by stanąć do walki, a wydawałoby się, że sama ma jeszcze niezliczoną ilość energii. Żołnierze odciągali ją od ciała, a ona wyrywała się im i przylegała do niego jakby chciała ukryć je w ramionach i uchronić przed całym złem tego świata. Poruszenie wśród tłumu narastało. Przywódca znów zaczął żywo dyskutować ze swoim tłumaczem. Oboje stali w bezpiecznej odległości z dwoma wartownikami u boku.
- Zostawcie ją. Niech wie, co to moja łaska – przetłumaczył chudy wysoki mężczyzna. – Zresztą cieszcie się! Odwali za was brudną robotę. – Dokończył tłumaczenie, a gruby przywódca z niezliczoną ilością orderów na piersi zaczął się śmiać, a w tym śmiechu było coś, co paraliżowało wszystkich dookoła. Ona jednak nie zwracała na to uwagi. Zbierając resztki sił zaciągnęła ciało w gęstwinę, a potem była już tylko ciemność.

***

         Powoli zaczęła wracać do siebie. Siedziała z kamienną twarzą, a łzy spływały jej po policzkach. To było jedyne miejsce, w którym pozwalała sobie na takie chwile słabości. Łzy oczyszczały duszę i dawały ukojenie, którego tak potrzebowała. Najważniejszy był plan. Reszta sama się ułoży. Kicia upolowała sobie polną myszkę, która wychodząc na śniadanie nie spodziewała się ataku. Siedziała teraz ze swoją zdobyczą w pysku i przyglądała się swojej pani. Po chwili jednak, gdy doszła do wniosku, że wszystko jest w porządku zabrała się za jedzenie rozrywając małe ciałko na kawałki. Dziewczyna potrząsnęła kilka razy głową i wytarła z policzków mokre smugi. To z pewnością nie był czas na to żeby się załamać. Cieszyła się jednak, że wspomnienia powoli wracają. Musiała przecież przypomnieć sobie, kto zasłużył na śmierć z jej rąk.
- Czas wracać. Może i ja coś upoluje. – Araja zaśmiała się słysząc własne słowa.
Niby, czym miałabym to coś upolować? Przecież nie będę goniła królika z nożem w ręku.
Żałowała, że musiała ukryć łuk, ale gdyby tego nie zrobiła żołnierze z pewnością by go jej odebrali, a była pewna, że kiedyś będzie jej bardzo potrzebny
         Kiedy szła w stronę domu myśli zaprzątało jej stworzenie projektu broni, z której mogłaby polować chociaż na coś małego. Kury i świnie powoli się kończyły, a żołnierze dalej jedli bez opamiętania nie myśląc o przyszłości. Pierwsza przyszła jej na myśl mała kusza, ale nie miała zielonego pojęcia jak ją zrobić zresztą była pewna, że nawet gdyby jej się udało okupanci i tak nie pozwolili by jej używać takiego narzędzia. Chwila nieuwagi i świat zawirował. W ułamku sekundy przed oczyma zobaczyła ziemię pokrytą tysiącami sosnowych igiełek. W ostatniej chwili wyciągnęła ręce by uchronić się przed skutkami upadku. Kicia podbiegła by sprawdzić czy nic jej się nie stało. Gdy ustaliła już swoim zimnym, mokrym nosem, że jej pani nic nie jest usiadła przy gałęzi.
Pieprzony badyl!
Araja rozcierała stłuczoną kostkę. Wysokie buty uchroniły ją przed urazem, ale mięśnie i tak pulsowały jakby chciały przerwać skórę. Spojrzała na winowajcę swojego nieszczęścia i nagle w jej oczach rozbłysły iskierki. Gałąź miała kształt litery Y.
- Proca! – Krzyknęła porywając zdziwioną kotkę do góry – Jak mogłam o tym nie pomyśleć. Chwyciła gałąź i dokładnie się jej przyjrzała, po czym wyrzuciła ją z niezadowoleniem. Suche drewno nie nadawało się do wykonania jej planu. Musiała znaleźć coś lepszego. Otrzepała się z igieł, które powchodziły w oczka wydzierganego na drutach płaszcza.
Bliżej osady rosną przecież drzewa liściaste. Tam na pewno znajdę coś odpowiedniego.
Ludzie krzątali się wokół swoich domów, rozpoczynając leniwie wiosenne porządki. Komuś z zagrody uciekła świnia powodując mnóstwo zamieszania.
To chyba ostatnia.
Araja dobrze pamięta jak jej ojciec z paroma innymi mężczyznami chodzili skrajem lasu łapiąc zwierzęta, które uciekły z gospodarstw. Miały im zapewnić posiłek gdyby skończyły się zapasy, ale żołnierze mieli na ten temat inne zdanie. Dziewczyna podeszła do zwierzęcia i podrapała je za uchem.
- Przykro mi… - popatrzyła jej głęboko w oczy. Zwierze odpowiedziało smutnym spojrzeniem, ale bez żadnych oporów wróciło do zagrody. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Jakieś dwie starsze kobiety kłóciły się o kurę, która uciekła z nie wiadomo czyjego kurnika.
Dzień na uciekanie? Czyżby zwierzęta podzielały moje zdanie i miały dość?
Kłótnia przybrała zabawny obrót – kobiety zaczęły wyrywać sobie ptaka. Biedna kura nie wiedząc, co robić zaczęła udawać martwą, co zmieniło bieg sprzeczki. Teraz kłótnia była o to, kto zabił nieszczęsną ptaszynę. Araja uśmiechnęła się do siebie.
I po co się kłócić, skoro większość jajek i tak zabiorą żołnierze. Dobrze będzie jak zostawią im, choć jedno. Głupie baby…
Wiedziona zapachem pieczonego ciasta drożdżowego weszła do chaty swojej dawnej opiekunki.
- Witaj dziecko! – Kobieta podeszła i uściskała ją jakby nie widziały się od kilku lat.
- Dzień dobry pani Stasiu. – Odwzajemniła uścisk. Są jednak w osadzie ludzie, którym jeszcze na niej zależy. Tęga kobieta wyjęła placek z ceglanego pieca i ukroiła spory kawałek.
- Koniec świata czy nie, dobra drożdżówka w niedzielę zawsze musi być. – Uśmiechnęła się i podała przysmak swojej wychowance. Araja zjadła ciasto ze smakiem przypominając sobie, że nie jadła jeszcze obiadu. Szara kotka otarła się o nogi pani Stanisławy.
- Ty też byś chciała?- Zaśmiała się kobieta i położyła na podłodze mały kawałek ciasta. Kotka zamruczała z zadowolenia. Araja cieszyła się, że zapach ciasta przywiódł ją do tego domu. Obie długo rozmawiały o przeszłości. Na podłodze w sąsiednim pomieszczeniu bawiła się mała dziewczynka. Była wnuczką starszej kobiety. Jej rodzice nie mieli tyle szczęścia, co ludzie w osadzie – zginęli w czasie ataku.
- Powinnam już iść… Mam coś jeszcze do załatwienia. – Araja ucałowała swoją opiekunkę w policzek.
- Dobrze, dobrze tylko uważaj na siebie!
Skinęła tylko głową wiedząc, że nie będzie w stanie dotrzymać słowa. Między blokami rosły dwie duże leszczyny. Dziewczyny zawsze zbierały z nich orzechy na koniec lata. Kiedy przyglądała się rozłożystym konarom przypomniała sobie jak tata opowiadał jej o tym jak w dzieciństwie robił z kolegami proce i psocił się sąsiadom. Powiedział wtedy, że drewno z tych drzew jest najlepsze, bo jest giętkie, a zarazem wytrzymałe. Zaczęła rozglądać się za odpowiednią gałęzią. Wreszcie znalazła taką, która wydawała jej się idealna. Po kilku próbach udało jej się ją ułamać, czemu towarzyszył głośny trzask. Jeden z żołnierzy podszedł szybkim krokiem by sprawdzić, co się dzieje.
- Co to? – Zapytał z dziwnym akcentem.
- Gałąź. Nie widać?
- Nie rób ze mnie idioty. – Złapał ją za ramię mocno potrząsając. Kotka siedząca w krzakach zasyczała ostrzegawczo. Nie lubiła tych mężczyzn. Chcąc zrobić Araji na złość nie raz próbowali ją zabić, ale zawsze była sprytniejsza. W dziewczynie, aż się zagotowało i nie chodziło jej o ból, który przeszywał jej ramie. Nienawidziła, gdy któryś z nich ją dotykał.
- Puszczaj! Muszę pogadać z twoim szefem! – Wrzasnęła próbując się wyrwać.
- Jak dla ciebie to z „moim panem”! Zresztą Najwyższy Żołnierz nie ma teraz dla Ciebie czasu, więc Cię nie puszczę.
- Zobaczymy! – Araja z całej siły naparła do przodu by w ułamku sekundy uderzyć całym ciałem w zdezorientowanego żołnierza. Podziałało zgodnie z planem. Mężczyzna zachwiał się i poluzował uścisk wtedy szarpnęła jeszcze raz i udało jej się oswobodzić. Gdy próbował zebrać myśli kotka z nieukrywaną satysfakcją uczepiła się jego nogi i kilka razy zatopiła małe, ale ostre jak szpilki ząbki w jego łydce. Zanim zdążył zareagować ukryła się w krzakach.
- Przeklęty kot! – Zapominając o swoim zadaniu napastnik dał nura między gałęzie usiłując złapać będący, co chwilę w innym miejscu szary ogon. Araja ruszyła z podniesioną głową w stronę domu, w którym mieszkał Najwyższy Żołnierz.
- Ta dziewucha w końcu sprowadzi na nas kłopoty. – Szepnęła kobieta siedząca na progu swojego domu.
O tak kłopoty to moja specjalność.
Popchnęła drewniane drzwi bez uprzedniego pukania. Mężczyzna w średnim wieku siedział za stołem zajadając się jajecznicą z boczkiem. Usługiwały mu dwie dziewczyny z osady. Spojrzały na nią pogardliwie.
Dawać dupy za miskę zupy… to zdanie nabrało dosłownego znaczenia w tych parszywych czasach…
Araja szybko odgoniła myśli gdyż drzwi skrzypnęły, co zwiastowało nadejście ochrony.
Żołnierz, który zaatakował ją przy leszczynie wpadł do środka znowu łapiąc ją za ramiona.
- Przepraszam! Już ją stąd zabieram. – Ukłonił się nisko, ale Araja nie miała zamiaru nigdzie odchodzić. Wykorzystała moment i wbiła łokieć pomiędzy jego żebra. Mężczyzna zwinął się z bólu przeklinając w dwóch językach. Najwidoczniej przedstawienie bardzo spodobało się Najwyższemu, bo skinieniem ręki kazał mu odejść. Teraz był czas na działanie.
- Czego? – Mężczyzna uniósł jedną brew i spojrzał na nią małymi oczkami, które niemal ginęły na wielkiej tłustej twarzy.
- Chcę polować, a te twoje sługusy mi tego zabraniają! – Wrzasnęła, bo przecież, co za różnica czy awantura zacznie się właśnie teraz czy za parę sekund. Mężczyzna spojrzał na nią znad kieliszka z winem i jadł dalej.
Jakby to, że tutaj stoję nie było wystarczająco upokarzające.
Mimo bombardującej ją fali złości stała dalej niewzruszona nie dając po sobie poznać, że ją uraził. Pomyślała, że czas na odwet więc usiadła okrakiem na krześle naprzeciwko niego doskonale wiedząc, że może to go rozzłościć, ale zupełnie jej to nie obchodziło.
- Jak Ty sobie wyobrażasz kolejną zimę? Twoi żołnierze żrą jakby siedzieli przy wiecznie napełniającym się stole. Niedługo ludzie z osady zaczną umierać z głodu, a wy zdechniecie razem z nimi!
Mężczyzna dalej nie odpowiadał, ale teraz już na nią patrzył. Jego twarz przybrała zabawny wyraz. Wyglądał teraz jak dziecko, któremu rodzice mówią, że nie dostanie lizaka. Widocznie dotarło do niego, że niedługo nie będzie miał, czym uzupełniać tego swojego wiecznie pustego żołądka.
- Tylko ja nie boję się iść do miasta czy lasu. – Ciągnęła dalej Araja – I doskonale wiem, że to tylko, dlatego jeszcze mnie trzymacie. Jednak zapasy w mieście się kończą. Gdyby nie te biedne dzieci wcale bym tutaj nie przyszła. – wyraźnie zaznaczyła ostatnie zdanie - Potrzebuję tylko procy. – Ucięła, bo wydawało jej się, że ten facet i tak nie do końca rozumie, o czym ona mówi.
- Moje, co chciał będę. – Odezwał się nagle odkładając sztućce. – Dać, co ona potrzebować i pilnować – wskazał na młodego żołnierza, który właśnie wszedł do środka. Przez chwilę stał nie wiedząc co powiedzieć po czym dygnął lekko i zasalutował.
No i wyszło na moje. Tylko będę musiała pozbyć się tego ogona.
Młody uśmiechnął się krzywo i otworzył jej drzwi wskazując by wyszła.
- Po coś jej pozwolił?! – Usłyszała za sobą podniesiony głos Tłumacza.
- Cicho! Oni zjadać wszystkie mięso! Ty chcieć iść polować sam? Ona i tak zginąć.
Boją się. To dobrze.
Więcej nie usłyszała. Byli już za daleko.
- Co potrzebujesz?
- Nóż, porządny nóż. – Araja spojrzała na rękojeść wystającą z pochwy umocowanej przy pasie żołnierza. Ten bezwiednie położył na nim dłoń jakby chciał uchronić coś bardzo cennego.
- Pamiątka rodzinna? Oddam w nienaruszonym stanie. – mruknęła nawet na niego nie patrząc.
Chłopak nic nie odpowiedział. Wyjął nóż i podrzucił go w powietrzu chwytając za ostrze, a rękojeść kierując w stronę dziewczyny.
- Dziękuję! - Pobiegła poszukać gałęzi, którą upuściła podczas szamotaniny. Irytowało ją to, że młody mężczyzna nie odstępował jej ani na krok.
- Znalazłam! – Pomachała kijem kotce przed nosem, a ta wydała z siebie dźwięk mogący znaczyć „Nie zachowuj się jak dziecko”. Araja przycięła gałąź na odpowiednią długość. Ostrożnie spojrzała za siebie.
A ten ciągle tu siedzi. Mam tego dość.
- Ale już późno! – Spojrzała w górę udając zmartwienie tym, że spóźniła się do domu, choć sama czuła, że kiepsko jej to wyszło. Żołnierz nawet nie zdążył nic powiedzieć. Odwróciła się i pobiegła w stronę swojego domu. Zatrzasnęła mu drzwi niemal przed nosem. Pierwszy raz weszła do domu, gdy matka jeszcze nie spała. Kobieta właśnie jadła kolację. Araja uświadomiła sobie, że jej jedynym większym posiłkiem była drożdżówka zjedzona w porze obiadu.
- Nic już nie ma? – Zapytała zaglądając do pustego pieca.
- Trzeba było przyjść na czas. – Kobieta odpowiedziała jej ze złością, pochłaniając ostatni kęs kolacji.
Araja nawet na nią nie spojrzała. Gdy rozbierała się do snu znalazła w kieszeni bułkę i batonik. Udało jej się zaspokoić największy głód.

niedziela, 7 lipca 2013

1.1



***

            Okrągły szary kamyk wzburzył pomarszczoną drobnymi falami taflę wody wywołując cichy plusk. Nim dotarł do dna, do wody wpadł kolejny, a za nim kilka następnych.
Co jest nie tak z tym światem?
Araja patrzyła zmęczonym wzrokiem na rozchodzące się po tafli wody kręgi. Niemal wszyscy się od niej odwrócili, nie miała już nikogo, komu mogłaby się wyżalić. Energicznie potrząsnęła głową jakby chciała wytrzepać z umysłu złe myśli niczym okruszki chleba z obrusa.
Nie wolno mi się poddać.
Zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie rozcięły skórę.
Nie pozwolę!
Wszyscy poddali się tyrani. Ci, którzy byli przeciw już nie żyją, ale nie ona. Ona ocalała. Nie mogła pozwolić by ktoś ją zniewolił. Przecież ma misję, ważną misję i nie może zawieść.
Wszyscy powinni być wolni.
Na ubraniu pojawiły się czerwone plamki krwi. Ból koił rozdarte serce, które krwawiło o wiele bardziej niż dłonie. Poczuła na łokciu zimny nosek towarzyszki. Szara kotka patrzyła zatroskana na swoją panią. Araja opłukała dłonie i przytuliła ją mocno. Wstając rozsypała kamyki, a wydane przez nie dźwięki odbiły się echem pośród drzew. Kicia wbiła pazurki w jej ramie usiłując utrzymać się na miejscu. Ruszyły w stronę osady. Na drzewach pojawiły się pąki, a trawa nabierała koloru soczystej zieleni. Ptaki nuciły swoje melodie, a Araja gwizdała usiłując naśladować ich głosy.
Nie można żądać od życia czegoś, czego nie potrafi się samemu od niego wziąć.
Kicia rozglądała się ciekawie jakby liczyła, że wzrokiem przedrze się przez plątaninę, jaką tworzyły w górze gałęzie i liście.
Ten las zawsze tętnił życiem. Nawet po tych okropnych wydarzeniach niewiele się zmienił. Wszystko wokół płonęło, a on stał niewzruszony. Przez tysiąclecia ludziom nie udało się go zniszczyć. Mówiło się, że na każde wycięte drzewo wyrastało kilka innych, że las jest niczym hydra, z którą walczył mityczny heros. Ci, którzy zagrażali ogromowi sił matki natury ginęli w dziwnych okolicznościach. Ostatni człowiek, który spróbował wyciąć część lasu był obrzydliwie bogatym biznesmenem, który planował w tym miejscu wybudować ekskluzywne osiedle. Po tygodniu prób i paru nieszczęśliwie przygniecionych drzewami lub maszynami pracownikach i tak nie chciał odpuścić. Zginął przygnieciony wiekowym dębem w chwili, gdy wygłaszał w stronę pracowników przemowę motywacyjną okraszoną obietnicami przeróżnych dodatków i olbrzymich gratyfikacji. Nikt nie wie jak to się stało, że olbrzymie drzewo złamało się u podstawy i spadło właśnie w tym kierunku, mimo, że najbardziej wyuczeni w swojej sztuce drwale twierdzili, że powinno przewrócić się w przeciwną stronę. Las bronił się sam. Nie rozrastał się jednak na tereny zajmowane przez ludzi i zapewne liczył na to, że ludzie odwdzięczą się tym samym. Człowiek jest jednak stworzeniem, które zawsze chce więcej i więcej, a czego by nie posiadał i tak jest mu za mało. Las jednak srogo karał tych, którzy nie przestrzegali tego niepisanego prawa. Magia? Któż to wie… Może to po prostu mądrość matki natury?                        
         Araja dotarła do domu, gdy robiło się ciemno. Drzwi były zamknięte. Wspięła się po ruinach i wśliznęła przez okno do swojego pokoju. Jak zawsze nikt nie zauważył, że jej nie ma.
Lepiej by było dla nich gdybym umarła.
Szybko wyparła tą myśl z umysłu. Nie żeby nie próbowali. Jednak żaden człowiek nie potrafił jej zabić. Dlaczego? Sama do końca nie wiedziała i tak naprawdę nie miała ochoty się nad tym zastanawiać. Położyła kotkę na poduszce, rozebrała się i wpełzła pod kołdrę. Sen przyszedł szybko. Zawsze przychodził… jednak cały czas była czujna budził ją każdy szmer. Ta noc była jednak spokojna, żołnierze widocznie dzisiaj nie pili.
         Poranek przyniósł orzeźwiający deszcz, który ku niezadowoleniu kotki przedarł się przez zbudowany z resztek dach i kropla po kropli kapał na jej futerko. Otrząsnęła się niezadowolona, a zimne błyszczące łezki wody spadły na twarz Araji, która zerwała się niemal na równe nogi. Dopiero po chwili zrozumiała, co się stało. Skarciła swoją pupilkę spojrzeniem i zatkała dziurę jakimś kawałkiem metalu, który nie wiadomo, w jakim celu leżał na podłodze.
Cóż za wspaniała pobudka…
Przeciągnęła się ziewając. Z dołu dotarł do niej zapach pieczonego chleba.
Jak długo spałam?
Spojrzała za okno.
 Za długo…
Nie znalazła nic odpowiedniejszego, więc ubrała białą zwiewną sukienkę, którą znalazła w jakimś opuszczonym domu.
Muszę zrobić pranie.
Spojrzała w obtłuczone lustro.
Nie ma w osadzie dziewczyny, z którą żołnierze by się nie „bawili”… poprawka – nie chcą tylko mnie.
Spojrzała jeszcze raz. Trzy poziome blizny na lewym policzku, jedna olbrzymia na całej długości mostka i mnóstwo mniejszych rozsianych po całym ciele. Do tego jeszcze to okropne poparzenie na nodze. To w większości pamiątki po walce o wolność. Jak dotąd przegranej.
Nikt przecież by mnie nie zechciał. Chociaż w końcu to też jakieś zabezpieczenie.
Rozchmurzyła się na tę myśl. Zarzuciła na siebie długi, czarny, dzianinowy płaszcz. Zeszła na dół po drabinie. Żołnierze siedzieli przy dębowym stole i zajadali się świeżo upieczonym chlebem. Araja minęła ich rzucając pogardliwe spojrzenie matce, która odwdzięczyła się jej tym samym. Usiadła przy palenisku i wsunęła rękę do kamiennego pieca wyjmując świeżo upieczoną bułkę. Zjadła ją przygryzając marchewkami. Cały czas obserwowała to, co działo się przy stole.
Żrą gorzej niż świnie przy korycie.
Kicia stanęła na pierwszym szczeblu przeciągając się leniwie. Trwała niezbyt elegancka rozmowa urozmaicana wulgarnymi słówkami i dźwiękami, ale Araja już jej nie słuchała. Jej myśli powędrowały w głąb serca.
Tato! Ona zawsze lubiła wygodę. Szybko otrząsnęła się po Twojej śmierci, a przecież to Ty broniłeś naszej wolności, aż do ostatniego oddechu. Poddając się zyskała wygodę i bezpieczeństwo, ale co po tym, jeśli nie mamy wolności! Co mam robić?! Tak mi Ciebie…
Z rozmyślań wyrwał ją ochrypły śmiech. Zamglonym wzrokiem spojrzała na żołnierzy. Nie mogła już dłużej wytrzymać tego widoku, więc wsadziła drugą bułkę i kilka czekoladowych batoników do kieszeni w płaszczu i wyszła trzaskając za sobą drzwiami, jeśli kilka zbitych ze sobą desek przymocowanych do kolejnych, które tworzyły ścianę można nazwać drzwiami. Styropian ułożony na ścianach zaskrzypiał, aż ciarki przeszły jej po plecach. Usiadła na ławce przed domem. Małe domki ustawione przy ruinach tego, co pozostało z podmiejskiego blokowiska wyglądały niczym szałasy bezdomnych koczujących przy wysypiskach śmieci.
Nie ma, co czekać dłużej – trzeba działać.
Zerwała kilka żółtych kwiatów o nieznanej jej nazwie i ruszyła w stronę lasu. Nie wiadomo skąd u jej boku pojawiła się towarzyszka codziennych eskapad.
- Napełniłaś brzuszek? – Zapytała z uśmiechem, a kotka odpowiedziała jej zadowolonym mruknięciem. Im głębiej wchodziły w las tym ciemniej było dookoła. Kotka nerwowo rozglądała się na boki idąc przy nodze swojej pani. Jej ogon przypominał teraz kitę wiewiórki. To było idealne miejsce by coś ukryć. Nikt nigdy nie wchodził w ten złowieszczy zakątek.  W tej części lasu roiło się od bagien, a zwierzęta, które uciekły z zoo świetnie się tu czuły. Po dwudziestu minutach szybkiego marszu dotarły do celu. Las powoli się przerzedzał, a słońce oblewało złotymi promieniami polanę pokrytą błękitnymi i różowymi pąkami kwiatów, które czekały na odpowiednią chwilę by rozkwitnąć. Na środku znajdował się niewielki pokryty kamieniami pagórek. Brzozowy krzyż zaczynał zielenieć od pokrywającego go mchu. Araja przetarła przybitą na nim tabliczkę. „Tu spoczywa bohater. Mąż i ojciec waleczniejszy niż lew broniący stada.”- Głosił napis. Nie potrzebne było imię czy nazwisko i tak nikt by się tym nie zainteresował. Ważne, że ona wiedziała. Kicia usiadła na największym kamieniu wygrzewając się w słońcu.
- Tak długo jak będę żyła żywa też będzie pamięć o Twoim poświęceniu. Niech Bóg, jeśli taki istnieje doceni Twój czyn i pozwoli na wieczny odpoczynek w miejscu lepszym niż to… - Araja położyła kwiaty przy kamieniach zbroczonych krwią. Spojrzała na czerwone plamy, a potem na długą bliznę na wewnętrznej stronie lewej dłoni.
Poprzysięgłam zemstę i nie odejdę dopóki nie zginie ten, który zadał ostatnie ciosy, które przyniosły śmierć. 
Usiadła na ziemi wdychając zapach mokrej trawy. Obraz stawał się coraz bardziej zamazany…

Nowy początek

oOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOo

Cały czas zastanawiam się czy to dobra decyzja. Czy znowu się nie wycofam nie dobrnąwszy nawet do połowy? Mam nadzieje, że nie. Pierwsza księga jest już zakończona i poprawiona, drugiej brakuje tylko zakończenia i czasu by ze stron w zeszycie przenieś ją do tego wirtualnego świata. Część z Was pewnie już to czytała osoby które zetknęły się z moją powieścią po ra pierwszy serdecznie zapraszam do lektury. 
Kiedyś myślałam o jej wydaniu, może nawet dzisiaj gdzieś ta myśl we mnie siedzi, ale kiedy widzę ceny książek i wściekła przechadzam się po księgarni widząc jak wiele chciałabym przeczytać, a zwyczajnie mnie na to nie stać pojawiają się wątpliwości. Wiem, że ekran komputera to nie to samo co zapach kartek i atramentu, ale może to tylko chwilowy środek zastępczy...

oOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOo

Serdecznie zapraszam do świata w którym chciwość człowieka uwolniła najstraszniejsze demony te które mieszkają głęboko w nas...

oOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOo