***
Okrągły
szary kamyk wzburzył pomarszczoną drobnymi falami taflę wody wywołując cichy
plusk. Nim dotarł do dna, do wody wpadł kolejny, a za nim kilka następnych.
Co jest nie tak z tym światem?
Araja
patrzyła zmęczonym wzrokiem na rozchodzące się po tafli wody kręgi. Niemal wszyscy
się od niej odwrócili, nie miała już nikogo, komu mogłaby się wyżalić.
Energicznie potrząsnęła głową jakby chciała wytrzepać z umysłu złe myśli niczym
okruszki chleba z obrusa.
Nie wolno mi się poddać.
Zacisnęła
dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie rozcięły skórę.
Nie pozwolę!
Wszyscy
poddali się tyrani. Ci, którzy byli przeciw już nie żyją, ale nie ona. Ona
ocalała. Nie mogła pozwolić by ktoś ją zniewolił. Przecież ma misję, ważną
misję i nie może zawieść.
Wszyscy powinni być wolni.
Na ubraniu pojawiły się czerwone plamki krwi. Ból koił
rozdarte serce, które krwawiło o wiele bardziej niż dłonie. Poczuła na łokciu
zimny nosek towarzyszki. Szara kotka patrzyła zatroskana na swoją panią. Araja
opłukała dłonie i przytuliła ją mocno. Wstając rozsypała kamyki, a wydane przez
nie dźwięki odbiły się echem pośród drzew. Kicia wbiła pazurki w jej ramie
usiłując utrzymać się na miejscu. Ruszyły w stronę osady. Na drzewach pojawiły
się pąki, a trawa nabierała koloru soczystej zieleni. Ptaki nuciły swoje
melodie, a Araja gwizdała usiłując naśladować ich głosy.
Nie można żądać od
życia czegoś, czego nie potrafi się samemu od niego wziąć.
Kicia rozglądała się ciekawie jakby liczyła, że wzrokiem
przedrze się przez plątaninę, jaką tworzyły w górze gałęzie i liście.
Ten las zawsze tętnił życiem. Nawet po tych
okropnych wydarzeniach niewiele się zmienił. Wszystko wokół płonęło, a on stał
niewzruszony. Przez tysiąclecia ludziom nie udało się go zniszczyć. Mówiło się,
że na każde wycięte drzewo wyrastało kilka innych, że las jest niczym hydra, z
którą walczył mityczny heros. Ci, którzy zagrażali ogromowi sił matki natury
ginęli w dziwnych okolicznościach. Ostatni człowiek, który spróbował wyciąć
część lasu był obrzydliwie bogatym biznesmenem, który planował w tym miejscu
wybudować ekskluzywne osiedle. Po tygodniu prób i paru nieszczęśliwie
przygniecionych drzewami lub maszynami pracownikach i tak nie chciał odpuścić.
Zginął przygnieciony wiekowym dębem w chwili, gdy wygłaszał w stronę
pracowników przemowę motywacyjną okraszoną obietnicami przeróżnych dodatków i
olbrzymich gratyfikacji. Nikt nie wie jak to się stało, że olbrzymie drzewo
złamało się u podstawy i spadło właśnie w tym kierunku, mimo, że najbardziej
wyuczeni w swojej sztuce drwale twierdzili, że powinno przewrócić się w
przeciwną stronę. Las bronił się sam. Nie rozrastał się jednak na tereny
zajmowane przez ludzi i zapewne liczył na to, że ludzie odwdzięczą się tym
samym. Człowiek jest jednak stworzeniem, które zawsze chce więcej i więcej, a
czego by nie posiadał i tak jest mu za mało. Las jednak srogo karał tych,
którzy nie przestrzegali tego niepisanego prawa. Magia? Któż to wie… Może to po
prostu mądrość matki natury?
Araja dotarła do domu, gdy robiło się
ciemno. Drzwi były zamknięte. Wspięła się po ruinach i wśliznęła przez okno do
swojego pokoju. Jak zawsze nikt nie zauważył, że jej nie ma.
Lepiej by było dla nich gdybym umarła.
Szybko
wyparła tą myśl z umysłu. Nie żeby nie próbowali. Jednak żaden człowiek nie
potrafił jej zabić. Dlaczego? Sama do końca nie wiedziała i tak naprawdę nie
miała ochoty się nad tym zastanawiać. Położyła kotkę na poduszce, rozebrała się
i wpełzła pod kołdrę. Sen przyszedł szybko. Zawsze przychodził… jednak cały
czas była czujna budził ją każdy szmer. Ta noc była jednak spokojna, żołnierze
widocznie dzisiaj nie pili.
Poranek przyniósł orzeźwiający deszcz,
który ku niezadowoleniu kotki przedarł się przez zbudowany z resztek dach i
kropla po kropli kapał na jej futerko. Otrząsnęła się niezadowolona, a zimne
błyszczące łezki wody spadły na twarz Araji, która zerwała się niemal na równe
nogi. Dopiero po chwili zrozumiała, co się stało. Skarciła swoją pupilkę spojrzeniem
i zatkała dziurę jakimś kawałkiem metalu, który nie wiadomo, w jakim celu leżał
na podłodze.
Cóż za wspaniała pobudka…
Przeciągnęła
się ziewając. Z dołu dotarł do niej zapach pieczonego chleba.
Jak długo spałam?
Spojrzała
za okno.
Za
długo…
Nie
znalazła nic odpowiedniejszego, więc ubrała białą zwiewną sukienkę, którą
znalazła w jakimś opuszczonym domu.
Muszę zrobić pranie.
Spojrzała
w obtłuczone lustro.
Nie ma w osadzie dziewczyny, z którą
żołnierze by się nie „bawili”… poprawka – nie chcą tylko mnie.
Spojrzała
jeszcze raz. Trzy poziome blizny na lewym policzku, jedna olbrzymia na całej
długości mostka i mnóstwo mniejszych rozsianych po całym ciele. Do tego jeszcze
to okropne poparzenie na nodze. To w większości pamiątki po walce o wolność.
Jak dotąd przegranej.
Nikt przecież by mnie nie zechciał. Chociaż
w końcu to też jakieś zabezpieczenie.
Rozchmurzyła
się na tę myśl. Zarzuciła na siebie długi, czarny, dzianinowy płaszcz. Zeszła
na dół po drabinie. Żołnierze siedzieli przy dębowym stole i zajadali się
świeżo upieczonym chlebem. Araja minęła ich rzucając pogardliwe spojrzenie
matce, która odwdzięczyła się jej tym samym. Usiadła przy palenisku i wsunęła
rękę do kamiennego pieca wyjmując świeżo upieczoną bułkę. Zjadła ją
przygryzając marchewkami. Cały czas obserwowała to, co działo się przy stole.
Żrą gorzej niż świnie przy korycie.
Kicia
stanęła na pierwszym szczeblu przeciągając się leniwie. Trwała niezbyt
elegancka rozmowa urozmaicana wulgarnymi słówkami i dźwiękami, ale Araja już
jej nie słuchała. Jej myśli powędrowały w głąb serca.
Tato! Ona zawsze lubiła wygodę. Szybko
otrząsnęła się po Twojej śmierci, a przecież to Ty broniłeś naszej wolności, aż
do ostatniego oddechu. Poddając się zyskała wygodę i bezpieczeństwo, ale co po
tym, jeśli nie mamy wolności! Co mam robić?! Tak mi Ciebie…
Z
rozmyślań wyrwał ją ochrypły śmiech. Zamglonym wzrokiem spojrzała na żołnierzy.
Nie mogła już dłużej wytrzymać tego widoku, więc wsadziła drugą bułkę i kilka
czekoladowych batoników do kieszeni w płaszczu i wyszła trzaskając za sobą
drzwiami, jeśli kilka zbitych ze sobą desek przymocowanych do kolejnych, które
tworzyły ścianę można nazwać drzwiami. Styropian ułożony na ścianach
zaskrzypiał, aż ciarki przeszły jej po plecach. Usiadła na ławce przed domem.
Małe domki ustawione przy ruinach tego, co pozostało z podmiejskiego blokowiska
wyglądały niczym szałasy bezdomnych koczujących przy wysypiskach śmieci.
Nie ma, co czekać dłużej – trzeba działać.
Zerwała
kilka żółtych kwiatów o nieznanej jej nazwie i ruszyła w stronę lasu. Nie
wiadomo skąd u jej boku pojawiła się towarzyszka codziennych eskapad.
-
Napełniłaś brzuszek? – Zapytała z uśmiechem, a kotka odpowiedziała jej
zadowolonym mruknięciem. Im głębiej wchodziły w las tym ciemniej było dookoła.
Kotka nerwowo rozglądała się na boki idąc przy nodze swojej pani. Jej ogon
przypominał teraz kitę wiewiórki. To było idealne miejsce by coś ukryć. Nikt
nigdy nie wchodził w ten złowieszczy zakątek.
W tej części lasu roiło się od bagien, a zwierzęta, które uciekły z zoo
świetnie się tu czuły. Po dwudziestu minutach szybkiego marszu dotarły do celu.
Las powoli się przerzedzał, a słońce oblewało złotymi promieniami polanę
pokrytą błękitnymi i różowymi pąkami kwiatów, które czekały na odpowiednią
chwilę by rozkwitnąć. Na środku znajdował się niewielki pokryty kamieniami
pagórek. Brzozowy krzyż zaczynał zielenieć od pokrywającego go mchu. Araja
przetarła przybitą na nim tabliczkę. „Tu
spoczywa bohater. Mąż i ojciec waleczniejszy niż lew broniący stada.”-
Głosił napis. Nie potrzebne było imię czy nazwisko i tak nikt by się tym nie
zainteresował. Ważne, że ona wiedziała. Kicia usiadła na największym kamieniu
wygrzewając się w słońcu.
-
Tak długo jak będę żyła żywa też będzie pamięć o Twoim poświęceniu. Niech Bóg, jeśli taki istnieje doceni
Twój czyn i pozwoli na wieczny odpoczynek w miejscu lepszym niż to… - Araja
położyła kwiaty przy kamieniach zbroczonych krwią. Spojrzała na czerwone plamy,
a potem na długą bliznę na wewnętrznej stronie lewej dłoni.
Poprzysięgłam zemstę i nie odejdę dopóki
nie zginie ten, który zadał ostatnie ciosy, które przyniosły śmierć.
Usiadła
na ziemi wdychając zapach mokrej trawy. Obraz stawał się coraz bardziej
zamazany…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz